Przejdź do treści
Aktualności
Kultura

"We will rock you" w Teatrze Roma

Z Michałem Wojnarowskim, Kierownikiem literackim Teatru Muzycznego ROMA, rozmawiała Katarzyna Afek.

Co sprawiło, że po „WaitressTeatr Muzyczny Roma zdecydował się na wystawienie musicalu „We Will Rock You?

q

To był tytuł, o którym rozmawialiśmy już od jakiegoś czasu i być może pojawiłby się na naszej scenie wcześniej, gdyby nie pandemia. O sile „We Will Rock You” decyduje przede wszystkim muzyka i choćby tylko dla niej warto było zrobić ten tytuł. Ale i tematyka – mimo że libretto powstało ponad dwadzieścia lat temu – okazuje się zaskakująco na czasie. Bo wygląda na to, że wizja globalnego świata przyszłości, w której naszym życiem rządzi technologia i sztuczna inteligencja, materializuje się na naszych oczach. O tym warto i trzeba mówić. A przy okazji całość „We Will Rock You” pozwala na duży rozmach inscenizacyjny. Wiemy, że między innymi również tego oczekują nasi widzowie.

Czy rozważaliście jeszcze jakieś inne tytuły?

Oczywiście rozmawialiśmy z dyrektorem Wojciechem Kępczyńskim o tym, że na scenę Romy doskonale nadawałyby się „Moulin Rogue!”, „Back to the Future”, czy „Hamilton”, a z nieco starszych tytułów „Wicked”. Ostatnio na Broadwayu widziałem też „Some Like It Hot”, czyli całkiem nowy musical na podstawie genialnego filmu „Pół żartem, pół serio” z Marylin Monroe. To wielki, roztańczony show, trochę w stylu starego Broadwayu, ale jednocześnie bardzo nowocześnie i dowcipnie napisany i zrealizowany.

a

Która z piosenek w „We Will Rock You” była najtrudniejsza do przetłumaczenia?

Odpowiem tak: żadna nie była łatwa, ale praca nad wszystkimi sprawiła mi ogromną przyjemność, zwłaszcza nad „Bohemian Rhapsody” i „We Are The Champions”. Freddie Mercury i pozostali członkowie Queen lubili się bawić słowem i ich teksty często mają jakiś podtekst, bywa że nawet więcej niż jeden. W jakiejś części po prostu nie da się tego przetłumaczyć i trzeba decydować się na jakieś jedno znaczenie, ale można starać się kompensować to w innym miejscu. Zresztą kwestie znaczeniowe to tylko jeden aspekt tłumaczenia piosenek. Trzeba jeszcze pamiętać o frazie muzycznej, rytmach i o tym, że nasz język, ze względu na swoją specyfikę, w ogóle jest mało wdzięczny do śpiewania. Między innymi o tym dużo rozmawialiśmy z aktorami od samego początku prób i podziwiam ich, że tak fantastycznie poradzili sobie z tym wyzwaniem. Poza tym jestem im wdzięczny, że byli tak otwarci na wszystkie rozwiązania i sami też mieli różne propozycje.

A które piosenki najtrudniej było wpleść w akcję, tak żeby napędzała bieg wydarzeń?

W musicalu zawsze trzeba się starać, żeby piosenka wynikała z dialogu, a dialog z piosenki, inaczej nic dobrego z tego nie wyjdzie. A w musicalu wykorzystującym już wcześniej napisane piosenki jest to tym trudniejsze, że każdą taką małą, zamkniętą historię, którą dany numer opowiada, trzeba zgrabnie wpleść w fabułę całości. Na szczęście w przypadku „We Will Rock You” tę najtrudniejszą pracę zrobił już autor oryginalnego libretta, czyli Ben Elton. Ja musiałem się tylko postarać, żeby tego nie zepsuć.

 

Każdy miłośnik musicalu może (przy lekkim wysiłku finansowym) obejrzeć „We Will Rock You” w teatrze Coliseum w Londynie. Czym zachęciłby go Pan do obejrzenia wersji polskiej? Jakie są jej największe zalety?

Wycieczka do Romy będzie chyba jednak mimo wszystko tańsza. A poza tym, o ile wiem, w Coliseum będą ten tytuł grali przez niecałe trzy miesiące, a my chcielibyśmy „We Will Rock You” pokazywać co najmniej do końca przyszłego sezonu. Słyszałem już głosy, że nasze „We Will Rock You”, jest inscenizacyjnie i reżysersko dużo lepsze niż poprzednie wersje angielskie. Zresztą muzycznie i aktorsko też w niczym nie jesteśmy gorsi od Anglików. Talent naszych aktorów i instrumentalistów to nasz ogromny atut. Ale naprawdę nie chcę, żeby to brzmiało jak autoreklama, niech widzowie to oceniają. Myślę jednak, że o czymś świadczy fakt, że bilety do końca sezonu są już właściwie wyprzedane, a zaledwie dwa dni po premierze uruchomiliśmy sprzedaż na wrzesień i październik.

Czy kształtując repertuar teatru Roma, a także gust musicalowy polskich widzów widzi Pan jeszcze szanse na powstawanie polskich, autorskich tytułów?

Jak najbardziej. Zresztą takie tytuły w innych teatrach cały czas powstają. Myślę, że jest jeszcze sporo tematów, które mogłyby się na scenie musicalowej sprawdzić, zwłaszcza takich, które nawiązywałyby do naszej teraźniejszości czy przeszłości i byłyby ważne dla nas – tu i teraz. Przecież sukces musicalu „Piloci”, który zagraliśmy w Romie ponad 400 razy, opierał się między innymi na tym, że opowiadał o sprawach nam bliskich, opowiadał o nas.

Czy łatwiej tłumaczy się sprawdzone hity z West Endu/Broadwayu? Nawiązuję właśnie do musicalu Piloci”, do którego napisał Pan teksty piosenek.

I łatwiej, i trudniej jednocześnie – dokładnie tak jak w przypadku tworzenia swojego musicalu. Biorąc na warsztat zagraniczny tytuł, bardzo dużo już o nim wiemy. W przypadku hitów mamy niejako gotową receptę na sukces, chociaż oczywiście takiego sukcesu na scenie nigdy nie wolno przyjmować za pewnik. Jesteśmy natomiast wtedy ograniczeni warunkami licencji, musimy uzyskać akceptację dla projektów scenografii, kostiumów, czy nawet dla tłumaczenia. Z kolei przy pisaniu swojego tytułu autora nie ogranicza właściwie nic poza własną wyobraźnią i można napisać niemal wszystko, ale wtedy też ryzyko porażki jest ogromne. Dla tłumacza czy tekściarza wyzwanie tak czy inaczej zawsze jest bardzo duże, bo na scenie słowo jest podstawą.

Czy ma Pan w planach stworzenie autorskiego musicalu? O czym by on był?

Zawsze mnie ciekawiła nasza historia. Chętnie pokazałbym, jak ona lubi się powtarzać – w różnych kostiumach, w różnej formie, ale istota rzeczy jednak zawsze pozostaje taka sama. Chodzi o to, żeby znaleźć jakiegoś bohatera, najlepiej nieoczywistego, takie medium, które podsunęłoby nam lustro i w tym lustrze moglibyśmy się przejrzeć. Jeden pomysł już mam, nawet całkiem zaawansowany, ale na razie nic więcej nie powiem.

Katarzyna Afek

katarzyna.afek@business-magazine.pl

 

Galeria

Najnowsze wydanie